środa, 23 listopada 2011

day like a day...

Dzień jak co dzień...normalny. Znasz wkoło ludzi, których wydaje ci się, że znasz. Tak, masz rację - wydaje ci się. Masz na co dzień tego żywy dowód. Masz miękkie serce - miej twardą dupę.
Cóż..ja+kubek kawy-szatana+laptop+ glukometr+laptop+'LAO CHE - DROGI PANIE'.
Przymierzam się do zakupu dzbanecznika...tak, to pragnienie rozpoczęcia przygody z roślinkami drapieżnymi.
Oto cudeńko.

Reszta moich skarbów podlana, 'oporządzona', lecz mimo wszystko nieco marniejąca. Innymi słowy; okres spoczynku. Im się też coś od życia należy. To niezwykłe stworzenia. Nie mówią. Nie potrzeba tutaj słów. To widać ewidentnie, ich wdzięczność...ich 'wołanie'. Kocham je bardzo za to, że są. I za to, że pozostają sobą. Nie udają. Nie usiłują być kim innym, jak ludzie, żerujący na cudzym nieszczęściu, zmaterializowani, czyhający na powinięcie się czyjejś nogi. A gdy człowiek upada, zostaje sam. Jednak czasami są pewne jednostki, zupełnie inne. Nie zważając na okoliczności i trud, choćby się waliło i paliło, pomogą. Jak na ponad załóżmy 400 moich znajomych, liczba takich ludzi nie przekroczy 10. Prosto. A teraz...relaks. W uszach, jw wspomniałam, Lao Che - Drogi Panie. 
"O Panie, o Panie...
Nie będę do Pana telefonował, nie będę nachodził, głowy Pana nie będę psował, lecz przyjdzie dzień, zagwiżdże coś u pańskich drzwi,
to w wiatrołapie, stać będziemy my - ja i moje Spięte CV."

1 komentarz:

  1. No proszę. :) Czyli poszerzasz swoją kolekcję roślin (Nadal nie mogę wyjść ze zdumienia, gdzie Ty je wszystkie trzymasz... :] ) o rośliny drapieżne. :) Świetnie napisałaś o roślinach... Widać, że je kochasz...

    OdpowiedzUsuń